EKONOMIK ZŁOTĄ SZKOŁĄ 2023
        w rankingu PERSPEKTYW
europejska
karta
mobilności

Menu Główne

OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA - Stefan Dmitruk

Stefan Dmitruk

„OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA”,

CZYLI

WSPOMNIENIA UCZNIA ZSHE

Z LAT 1995 - 1999

KLASA IV D LICEUM EKONOMICZNEGO

Moja klasa w 1999 r. liczyła 36 osób. Byli to: Artur Antoniuk, Adam Ciulkin „Ciula”, Paweł Czeszel „Klawisz”, Wojciech Dadura „Ryba”, Elżbieta Dąbrowska, Stefan Dmitruk (to ja), Piotr Domanowski „Doman”, Mariusz Gardziejczyk „Maniek”, Andrzej Gorczyński „Goryl”, Piotr Jakubczyk „Jakub”, Marta Januszewska, Marcin Jastrzębski „Jastrząb”, Robert Jaroszewicz „Robertiino”, Maciej Kalenik, Paweł Kapinos „Kapi”, Krzysztof Kaczmarek „Kaczor”, Krzysztof Kobeszko, Piotr Łabanowski, Tomasz Łotowski „Łotwa”, Magdalena Masłowska, Małgorzata Matys, Izabela Olędzka, Artur Pieńkowski „Pieniek”, Kamil Pracki „Pracuś”, Izabela Piotrowska, Krzysztof Rysiak „Rycho”, Adrian Sobolewski, Adam Szczesnowicz „Szczęsny”, Marcin Szarownikow „Cielak”, Wojciech Skoblewski „Chlebak”, Adam Szypulski „Szypla”, Tomasz Trochimczuk „Mały”, Anna Wilczko, Iwona Wołpiuk, Joanna Wróblewska, Adam Wojciuk.

Od początku stanowiliśmy ewenement szkoły, gdyż taka ilość płci brzydkiej (27 na 36) zdarzyła się po raz pierwszy. A do tego byliśmy klasą „d”. Nasi poprzednicy z klas o tej literce alfabetu zawsze uzyskiwali opinię trudnych wychowawczo klas. Nie zamierzaliśmy być gorsi!

Indywidualiści otrzymali indywidualistkę grona pedagogicznego. Była nią p. Grażyna Ptaszkowska. Charakterystyczne długie suknie, turban na głowie – to wygląd naszej „Ptasi”. Od początku uczyła nas języka polskiego. Na pierwszych zajęciach jej rządy twardej ręki przyprawiły mnie o mdłości i palpitację serca. Kobieta o dużej charyzmie, uporze, konsekwencji szybko zyskała miłość klasy. Dom pani profesor oraz telefon  mieliśmy do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. Każdy z nas mógł zadzwonić ze swoimi domowymi problemami i spotkać się z życzliwą odpowiedzią. Co raz mobilizowała nas do pracy społecznej, nauki, dyscypliny, wzajemnej pomocy. Wymagająca, choć z biegiem lat znaleźliśmy „sposób na Alkibiadesa”. Mankamenty? Nienawidziła biurokracji, papierkowej roboty, męczyło ją sprawdzanie prac pisemnych uczniów, momentami zapominalska, nałogowy palacz papierosów.
W krótkim  czasie stała się kochana „Ptasią”, a na jej lekcje, niezwykle interesujące – np. wystawienie fragmentów „Makbeta” przedstawienia bogów greckich, piosenki w rytm wierszy Staffa, przeprowadzenie wywiadów z bohaterami literackimi, pokazy filmów nawiązujących do określonych tematów – uczeń szedł bez stresu. Oj, miała się ona  z nami..  Któregoś dnia, chyba w II klasie, wchodząc do klasy całkiem przypadkiem została uderzona „latającym” tornistrem. Sprawa skończyła się śmiechem i klasyczną pogadanką wychowawczą. Ulubionym hasłem wychowawczyni było: „Ty głupku średniowieczny”, w momencie gdy delikwent nie potrafił odpowiedzieć  na postawione pytanie...

W zarządzaniu klasą do pomocy miała gospodarza klasy – Piotra Łabanowskiego, jego zastępców Iwonę i „Szczęsnego” oraz skarbniczkę – Gosię. Koledzy ci znakomicie wykonywali  postawione zadania,  często  z własnej inicjatywy przedstawiali różne pomysły urozmaicające życie klasy. Czteroletni gospodarz Piotrek – facet z charyzmą, potrafił zgrać działania klasy i doprowadzić do jej pełnej mobilizacji. Cała czwórka wykonywała mrówczą pracę, narażając często własny honor, za co należą się im gorące podziękowania.

Byliśmy istnymi indywidualistami, o każdym można napisać liczne strony a i to nie wiem, czy  by nie było za mało. Wśród nas znaleźli się aktorzy – „Goryl”, „Klawisz”, „Ryba”, „Cielak”, Piotr Łabanowski, wybitni ekonomiści – Gosia, Artur Antoniuk, (finalista Olimpiady Ekonomicznej szczebla ogólnopolskiego), informatyk „Kapi”, sportowcy – „Chlebek”, „Maniek”, „Pieniek”, „Mały”, Adrian, ba nawet miłośnicy matematyki i fizyki – Gosia i „Pieniek” (oboje dostali się do „Ekonomika” dzięki sukcesom w olimpiadach z tych przedmiotów), historycy – „Klawisz”, „Robertino”, Krzysiek Kobeszko, „Rysio i ja, spec w zakresie „czarnej magii”,  - „Rybka”, klasowy specjalista w robieniu  kawałów – „Ciula” oraz  „Łotwa” – laureat Olimpiady Wiedzy Religijnej, ponadto miłośnicy geografii, gier strategicznych, filozofowie – „Klawisz” i na koniec muzycy – Magda oraz Krzysiek Kobeszko.. Istna mieszanka wybuchowa!

Istotnie wybuchaliśmy licznymi głupimi I śmiesznymi pomysłami. W klasie II doprowadziliśmy do załamania psychicznego i łez na lekcji nauczycielkę języka angielskiego, zdenerwowaliśmy głuchymi telefonami „belfra” z rachunkowości. Co poniektórzy podpisywali swe kartkówki z katechezy niespotykanymi, często wręcz groźnie brzmiącymi pseudonimami. W klasie III dla hecy zablokowaliśmy  na lekcji
w Bibliotece Wojewódzkiej główny komputer tejże instytucji. Wymyślaliśmy cudaczne tematy godzin wychowawczych, na przykład: „Rozwój życia erotycznego  mrówek”, „Dlaczego seks w szkolnej toalecie jest zakazany?”, „Bum, ale to nie oto chodzi”. Pewnego dnia zostaliśmy bezpodstawnie oskarżeni o pisanie mazakami po murku szkolnym, lecz dzięki wstawiennictwu wychowawczyni zarzuty zostały wycofane i... z wdzięczności wznieśliśmy się na wyżyny edukacyjne osiągając najwyższą średnią w szkole – 4,16. Klasa IV przyniosła osiągnięcia naukowe w postaci laurów olimpijskich, przygotowań do matury, zaś problemy wychowawcze stały się marginalne. Chyba każdy z nas czuł szybko zbliżający się finał. Egzamin dojrzałości zdaliśmy wszyscy, a trzy osoby (na pięć w całej szkole) uzyskały średnią z matury 5,5 (1 celująca i 1 b. dobra). I w ten sposób weszliśmy w dorosłe życie...

Wypracowaliśmy własną obrzędowość klasową, która zintegrowała naszą społeczność. Spotkania opłatkowe, wspólne wypady do kina, knajpy, teatru... Lecz do tradycji klasy weszły wspólnie organizowane ogniska. Już po skończeniu szkoły zorganizowaliśmy kilka imprez przy ognisku oraz podzieliliśmy się opłatkiem z wychowawczynią. Mam nadzieję, że kontakty i znajomości długo zachowamy.

A co teraz porabiamy? (stan na 1 kwietnia 2000 r.). „Ciula” wylądował w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni, „Łotwa” na socjologii, „Jakub” na prawie, „Kapi” na zaocznej informatyce, Piotr Łabanowski na pedagogice., Gośka z Arturem Antoniukiem na Uniwerku w Warszawie na ekonomii, „Chlebek” również  w stolicy kształci się w zarządzaniu, pozostali studiują ekonomię w Białymstoku. Jedynym wyjątkiem jest „Ryba”, który podjął pracę i nie kontynuował nauki. Zaś „Klawisz” i ja zgłębiamy królową nauk -  historię na Uniwersytecie w Białymstoku.

Na końcu wspomnień o klasie pragnę podziękować wychowawczyni  - pani prof. Grażynie Ptaszkowskiej oraz moim współtowarzyszom ze szkolnej ławy za cztery lata nauki i wspaniałej zabawy.

 

SZKOŁA

 

Każda szkoła posiada swój specyficzny klimat. Podobnie jest w „Ekonomiku” przy ul. Bema. Z jednej strony tworzą go uczniowie, z drugiej kadra nauczycielska.

Nasz rocznik, czyli uczniowie ZSHE w latach 1995-1999, należał do typu społeczników. Słyszałem, że przed nami również były podobne roczniki, zaś po nas nie wiem czy będą w miarę zgrani i współpracujący ze sobą ludzie. W „Ekonomiku” wszędzie nas było pełno. Organizowaliśmy koła zainteresowań – historyczne, informatyczne, ekonomiczne, polonistyczne, krótkotrwałe ( ale jednak!) koło literatury fantazy. Wznieśliśmy na wyżyny osiągnięcia sportowe – drużyna dziewcząt w r. szk. 1997/98 zajęła pierwsze miejsca w lidze siatkarek. W gimnazjadzie i pucharze Radia Białystok chłopcy zdobyli w roku 1996/97 IV (najwyższe do tej pory) miejsce w zawodach koszykarzy, powstały szkolne rozgrywki w piłce nożnej, a do kalendarza sportowych imprez na stałe wpisał się turniej warcabowy. W 1996 r. światło dzienne ujrzała gazetka szkolna „Ekonomik Press”, zaś w tym samym roku z wiszących na korytarzu głośników popłynęły szkolne audycje radiowe. Do obrazu szkoły na stałe wpisały się występy grupy teatralnej pana Andrzeja Ptaszkowskiego z chłopakami mojej klasy tj. Andrzejem Gorczyńskim „Gorylem”, Pawłem Czeszelem „Klawiszem”, Marcinem Szarownikowem „Cielakiem” i niezastąpionym specem od spraw technicznych Piotrem Łabanowskim. Szkolny teatr prezentował swój repertuar na początek i koniec roku szkolnego, z okazji Dnia Patrona Szkoły (19 lutego), świąt narodowych i kościelnych. Były to  sztuki o przeróżnej treści. W mej pamięci utkwiło jedno z przedstawień anglojęzycznych prowadzone przez panią prof. Helenę Łukaszewicz z arcykomiczną grą „Goryla” w roli Księcia. Czytelnia zorganizowała wystawy plakatów reklamujących różne produkty. Autorami tych pomysłowych dzieł byli uczniowie klas handlowych i zawodowych. Mało tego ... Czytelnia w roku Sienkiewiczowskim zorganizowała konkurs dotyczący „Ogniem i mieczem” pod fachowym okiem pani prof. Wiesławy Hajduk i prof. Grzegorza Przeździeckiego.

A skoro jestem przy nauce. To za mojej kadencji szkoła nasza stanowiła potęgę w Polsce w  Olimpiadach Ekonomicznych. Grzesiek Maliszewski w 1997 r. zdobył III miejsce, a rok później pokazał pełnię swych umiejętności i zajął I miejsce w Polsce! Bez własnej, ciężkiej pracy oraz bez ukierunkowania przez panią prof. Tatianę Wawulską-Ławreszuk nie byłoby to możliwe.  W 1999 r. ekonomistom poszło słabiej... Lecz na listę osiągnięć naukowych wpisali się historycy pod wodzą prof. Grzegorza Przeździeckiego. Zostałem laureatem  (II miejsce) regionalnego szczebla XXV Olimpiady Historycznej. Niestety, na szczeblu ogólnopolskim szczęście przestało mi sprzyjać, lecz z Gdańska przywiozłem zwolnienie z egzaminu dojrzałości z historii. Zresztą „historycy” rok po roku dokładali  nowe laury z różnych konkursów. Jako ciekawostkę podam przykład Tomasza Łotowskiego „Łotwy”; Adama Ciulkina „Ciuli” - laureatów Olimpiady Wiedzy Religijnej.

[…]

Te liczne sukcesy pedagogiczne i wychowawcze nie byłyby możliwe bez udziału kadry nauczycielskiej. Pan dyrektor Adam Anastaziuk prowadził w mojej klasie WOS. Zajęcia te były ciekawe, przeplatane licznymi osobistymi przeżyciami pana dyrektora. W nagrodę za aktywność na zajęciach otrzymywaliśmy cukierki. Dyrektor lubił ludzi z „ikrą” i „inicjatywą” Do słynnych powiedzonek dyrektora należało: „Chodzisz dziecko niczym mucha w ciąży, z głową w chmurach”. Akceptował różne pomysły młodzieży, gorący zwolennik zdrowego i sportowego trybu życia, nudny na apelach szkolnych, doprowadził do wyposażenia w nowoczesny sprzęt komputerowy zarówno sal informatycznych, jak i czytelni, działu administracyjnego szkoły, przeprowadził liczne remonty w budynku szkoły, dobry gospodarz i właściwa osoba na właściwym miejscu. Inny członek dyrekcji – zastępca dyrektora Bazyli Ustyniuk był istną siłą policyjną szkoły. Jakże często słyszeliśmy na korytarzach „I co, znów bucików nie zmieniliśmy?! Marsz do szatni!” Wbrew pozorom i w bliższych kontaktach pan Ustyniuk to osoba o dużym poczuciu humoru. Szarą eminencją kancelarii i głównym filarem szkoły była pani Grażyna Dziemiańczuk – sekretarka szkolna. Pierwsze moje wrażenie o pani Grażynce było negatywne – „I co to za podanie przyniosłeś! Tu skreślić! To nadaje się do poprawy!” Z  biegiem lat wizyty w sekretariacie stawały się przyjemniejsze    i przerodziły się we wzajemne uwielbienie. Jej humor poprawiał samopoczucie  i nauczycielom, i dyrekcji, i uczniom. Wykonywała naprawdę kawał ciężkiej i pożytecznej pracy, za co zyskała uwielbienie żaków z „Ekonomika”.

Na trwałe do mej pamięci weszło kilka nazwisk z kadry nauczycielskiej: moja wychowawczyni pani prof. Grażyna Ptaszkowska, historycy pan prof. Grzegorz Przeździecki i prof. Andrzej Smolarczyk, panie informatyczki: Beata Wiśniewska-Lewoc I ta Korolczuk, pani Wiesława Hajduk – opiekun czytelni, o. Andrzej Misiejuk i Piotr Chomik – katecheci religii prawosławnej, pani pedagog Krystyna Niemczak, pani prof. Stanisława Kobus – nauczycielka PO.

O mej wychowawczyni, panu Przeździeckim i pani Hajduk wspominam w innym miejscu. Dodam tylko tyle, że pan Grzegorz trzyma się razem z panem Andrzejem i stanowią niesamowity duet młodych nauczycieli historii. Charakterystyczna „rozwiana” fryzura to  pani prof. Beata Wiśniewska-Lewoc. „Wiśnia”, bo takie pseudo nadali jej uczniowie, trzymała sztamę razem z panią prof. Jolantą Korolczuk. To z ich pracowni wychodziły najlepsze, celujące prace dyplomowe. To one stworzyły koło informatyków. Niezwykle silne osobowości z uśmiechem na twarzy, zaangażowane w swoje zajęcia. Pani Beata, matematyczka i fizyczka z zamiłowania, informatyk zawodowo, zawsze miała czas dla swoich wychowanków i uczniów związanych w jakikolwiek sposób z „katedrą” informatyki. Ileż to czasu człowiek spędził na pogawędkach z panią profesor, a ile otrzymał cennych rad życiowych. Nad zdrową psychiką ucznia opiekę roztaczała pani prof. Krystyna Niemczak. Do niej można było zgłosić się o każdej porze. Zawsze miała czas dla uczniów. Sporo młodych ludzi wybawiła z opresji szkolnych i domowych. Naprawdę bardzo dobry pedagog. Ciągły uśmiech na twarzy, łagodny głos, przyjacielskie porady – to cała pani prof. Stanisława Kobus. Dostrzegała  uczniów wykazujących się inicjatywą i pogłębiających swoje wiadomości. Pana Piotra Chomika poznałem na zajęciach religii. Z jego  pomocą moje artykuły  trafiały na łamy  „Polskiego Żołnierza Prawosławnego”. Następcą pana Piotra był o. Andrzej Misiejuk. Niezwykle młody duchowny stał się kontynuatorem zajęć prowadzonych przez pana Chomika. Jak wyglądały zajęcia? Były, powiedzmy… nieszablonowe. Dominowały tematy nurtujące społeczność prawosławną. Uczniowie mogli wstąpić do katechetów w każdej chwili i zawsze spotykali się z ciepłem, życzliwością, dobrą radą. Bezspornie, bez tych wszystkich moich nauczycieli nie osiągnąłbym tego, co mam. Ich porady były fachowe. W chwili obecnej z większością mych pedagogów utrzymuję kontakt oraz odwiedzam ich w szkole.

A jak brać uczniowska postrzegała nauczycieli? Często jako wrogów nr 1 w swym życiu. Nie potrafili oni oddzielić spraw szkolnych od spraw prywatnych. Według nich nauczyciel tylko uczył. Natomiast ja sądzę, że każdy człowiek zawsze sobą coś reprezentuje. Zaś klimat, który wytwarzali nauczyciele w „Ekonomiku” praktycznie nie miał odpowiednika w innych szkołach średnich naszego miasta. Jednym słowem uczniowie nie doceniali starań wychowawczych, choć na pewno nie można generalizować sprawy.

Pragnę przypomnieć sylwetkę innego nauczyciela i jego tragiczną śmierć.. To profesor Bogdan Knapp. W 1996 r. doszło do wypadku samochodowego, w którym zginął pan profesor. Mimo, iż nie miałem z nim zajęć wiem, że cieszył się on niesłychaną popularnością wśród uczniów. Dowód? Samochodem, którym się rozbił, jechało z nim dwóch uczniów naszej szkoły. Wszyscy razem wracali z wypadu na ryby...

Te szkolne opowieści o pracownikach ZSHE można byłoby ciągnąć w nieskończoność i z pewnością powstałaby odrębna monografia nauczycielstwa słynnego białostockiego „Ekonomika”.

 

 

 

„HISTORIA EST MAGISTRA VITAE”, CZYLI

SZKOLNE KOŁO HISTORYCZNE

 

 

W pierwszej klasie nie podejrzewałem, że ponownie zajmę się historią. Moja przygoda z Klio zaczęła się już w IV klasie szkoły podstawowej. Powodem dla którego poszedłem do „Ekonomika” był bardzo materialistyczny punkt widzenia na świat. Bo czy mogę żyć z historii? No nie! A poza tym trzeba mieć zawód... Jakie wyjście mi pozostało? Spróbować dostać się do słynnej szkoły ekonomicznej im. Mikołaja Kopernika w Białymstoku

Traf chciał, iż od pierwszych mych kroków w zgłębianiu historii towarzyszyli mi inni entuzjaści  tej dziedziny wiedzy z mojej klasy – Paweł Czeszel („Klawisz”), Krzysiek Rysiak „(Rycho”), Robert Jaroszewicz „(Robertino”), Krzysiek Kobeszko. Uważaliśmy się za znawców, lecz trafiła kosa na kamień... prosto ze studiów do szkoły został przyjęty w 1995 r. również pan prof. Grzegorz Przeździecki – niezwykły nauczyciel – historyk. Jest to wybitny młody pedagog, autor „Kunersforfu 1759”, bardzo  zdolny uczeń prof. Mieczysława Wrzoska, obdarzony talentem przekazywania wiedzy w sposób niezmiernie ciekawy, a przy tym o usposobieniu pogodnym i przyjacielskim, człowiek trzymający dyscyplinę na lekcji. W październiku 1995 roku rzuciliśmy koncepcję stworzenia Koła Historycznego, a już w grudniu rozpoczęliśmy pierwsze spotkania.

Wymiana wiedzy i wszelka burza mózgów toczyła się  w czytelni kierowanej przez panią prof. Wiesławę Hajduk, która często przyłączała się do naszych dyskusji. Tematy poruszane na kole były różnorodne: historia starożytna, wojskowość, USA, średniowiecze, metody pracy historyka, historie szkoły, regionu, tradycje świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy (czasem trzeba się oderwać od codzienności), obyczajów i kultury w przeszłości, nowości historyczne w księgarniach itp., itd. Koło zrzeszało historyków ze wszystkich klas i stworzyło swój specyficzny klimat przyciągając co raz to nowe osoby. Owszem bywało tak, że spotykałem się sam z profesorem, ale  było i tak, że przychodziło po 20 kilka osób. Najważniejsze, że na Kole nigdy nie panowała atmosfera klasycznej lekcji, lecz była podobna do „obiadów czwartkowych” dobrego króla Stanisława Poniatowskiego, czyli dobrowolnej wymiany zdań i poglądów.

Jakie plony przyniosła praca profesora Przeździeckiego? Duże, rzec by można ogromne. Na terenie szkoły uporządkowaliśmy stare zdjęcia szkolne, pomogliśmy profesorowi w stworzeniu indeksu absolwentów szkoły („Klawisz”, „Rycho”, ja
i Gosia Matys – osoba niezwiązana z kołem), został  stworzony regulamin konkursów historycznych organizowanych na terenie ZSHE, przeprowadzony został konkurs na temat Mikołaja Kopernika. Poza szkołą wzięliśmy udział w licznych konkursach organizowanych przez Muzeum Wojska w Białymstoku i ośrodek „Karta”
w Warszawie. Startowaliśmy w olimpiadzie historycznej, zaś jeden z nas w 1999 r. został w niej laureatem stopnia podstawowego i wziął udział w szczeblu ogólnopolskim. Ta sama osoba otrzymała wyróżnienie za pracę historyczną dotyczącą Wiosny Ludów organizowanej przez Ambasadę Węgier. Również jeden z nas pisał artykuły do „Polskiego Żołnierza Prawosławnego” (!) Potwierdzeniem czteroletniej pracy pana Grzegorza było aż 18 maturzystów, zdających egzamin  z historii w roku 1999 (ewenement na skalę szkoły), z tego jedna została zwolniona z całego egzaminu dojrzałości z historii w wyniku wspomnianego startu w Olimpiadzie. Mało tego... Przecież „Klawisz” i ja jesteśmy na studiach historycznych.

Czego brakowało mi w spotkaniach Koła? Być może większej liczby spotkań, spotkań z kołami  historycznymi z innych szkół średnich i wzajemnej wymiany naukowej – zarzuty błahe i naprawdę  mało istotne.

Serdecznie dziękuję, profesorze, za trud związany z przekazaniem wiedzy, pokazanie pracy „rasowego” historyka, poświęcony czas, zaszczepienie wartości moralnych, tradycji, ducha olimpijskiego, wychowanie.... Życzę młodym „historykom”, Kołu i panu wytrwałości, sukcesów oraz dalszej kontynuacji wspólnie rozpoczętego dzieła.

DZIĘKUJĘ!!! BEZ PANA NIE BYŁ BYM TYM KIM JESTEM!

 

TURNIEJE WARCABOWE

 

Współpraca z panią prof. Wiesławą Hajduk opiekunką szkolnej czytelni bardzo pozytywnie układała mi się od samego początku. Pani Wiesia zawsze miała czas na rozmowę ze swoimi uczniami. Jest to osoba wiecznie zapracowana, z mnóstwem pomysłów, człowiek o wielkim sercu, z poczuciem humoru, bibliofil z urodzenia, polonistka z wykształcenia. Panią Hajduk poznałem w październiku 1995 r.  Wkrótce zaczęliśmy toczyć niezwykle długie, przyjemne i interesujące rozmowy na przeróżne tematy – od problemów szkolnych zaczynając,  na problemach osobistych kończąc.

Z tych to właśnie debat w pewnym momencie zrodziła się idea zorganizowania turnieju warcabowego. Dlaczego wybrałem warcaby? Stwierdziłem, że to jest stara zapomniana polska gra, w której kiedyś Polacy  osiągali duże sukcesy, np. w grze 100 polowej. Szkoła posiada odpowiedni sprzęt, każdy z braci uczniowskiej zna zasady gry. Wychodząc myślami w przyszłość planowałem stworzyć w ZSHE ośrodek międzyszkolny warcabów, coś na kształt SP 45 mającej specjalistę w  organizowaniu turniejów szachowych. Pani Wiesia stała się inspiratorką i pomocnicą w zorganizowaniu pierwszych zawodów. W 1996 r. w ostatni piątek września, w czytelni dyrektor Adam Anastaziuk uroczyście otworzył I Turniej Warcabowy o puchar Dyrektora ZSHE, ja zostałem sędzią tych zawodów. I tak przez kolejne lata organizowaliśmy wspólnie z panią Wiesią kolejne imprezy z tego cyklu. W tym roku, tj. 2000, rozegramy – mam nadzieję – już V turniej.

W I turnieju wzięło udział 34 osoby, w ostatnim IV – 40 osób. Sama idea zawodów znalazła poparcie wśród nauczycieli. Częstymi gośćmi są pan prof. Grzegorz Przeździecki, dyrekcja ZSHE i inni nauczyciele, absolwenci naszej szkoły. Katedra  informatyki – panie prof.: Beata Wiśniewska-Lewoc  i Jolanta Korolczuk – co roku fundują nagrody w postaci maskotki, zaś ostatnio katedra historii sponsorowała nasz turniej   powieścią historyczną.

Puchar dyrektora aż trzy razy z rzędu przypadł Pawłowi Czeszelowi „Klawiszowi” - koledze z mojej klasy. Ten potrójny mistrz uzyskał w ten sposób tytuł arcymistrza warcabowego. Na 32 gry dwie przegrał, jedną zremisował. Dorobek godny pochwały. Czwartym mistrzem, w roku szkolnym 1999/2000 został Paweł Górny.

Z idei turnieju genezę swą bierze sekcja warcabowo-szachowa, która działa  przy UKS „Ekonomik”, a której opiekunką jest pani prof. Hajduk. W ramach sekcji stworzyłem regulamin warcabów  oraz przepisy dotyczące organizacji i przebiegu Turnieju o Puchar Dyrektora. Do niepowodzeń sekcji mogę zaliczyć nieudaną próbę organizacji ligi szachowej w roku 1997/98, którą sędziował absolwent naszej szkoły

z 1949 r., mistrz szachowy pan Jan Górski. Liga spotkała się ze słabym odzewem ze strony uczniów  ZSHE, a w roku szkolnym 1998/00 nikt z uczniów nie podjął się kontynuacji zaczętego przeze mnie dzieła.

Co osiągnęliśmy jako sekcja? Wzrost zainteresowania warcabami i ... nowym turniejem. Praktycznie na każdej długiej przerwie toczą się w czytelni pojedynki warcabowe i co raz zainteresowani pytają o kolejny turniej „dyrektorski”.  Z zupełnie nową inicjatywą wyszli Michał Grześ (II f LE) i Mariusz Jakimiuk ( I b LE). Oto zaczęli prowadzić i sędziować Turniej Pór Roku. I bardzo dobrze. Może w końcu Sekcja kiedyś przeprowadzi turniej, w którym będą uczestniczyć uczniowie innych szkół średnich z Białegostoku, a w ZSHE powstanie szkolna liga warcabowa. Jakie są moje obawy? Boję się, że nie będzie mojego następcy, osoby chętnej do kontynuownia dzieła zaczętego przez Panią Wiesię i mnie. W tym miejscu dziękuję Pani profesor Hajduk za trud, czas i gorący doping zawodników, udostępnienie czytelni dla siedziby sekcji i organizacji turnieju oraz wspaniałe rady tak bardzo pomocne młodym ludziom.

 

 

RADIOWĘZEŁ

 

Sądziłem, że praca w radiu jest czymś prostym i przyjemnym. Srodze się myliłem. Do pracy w szkolnej rozgłośni trafiłem 13 września 1996 r. dzięki Krzyśkowi Kobeszko z mojej klasy. Audycje prowadziliśmy wspólnie do końca naszej nauki. Pierwszym opiekunem była pani prof. Bożena Samsonowicz, polonistka, osoba wymagająca i zarazem niezwykle  kontaktowa, która nie cierpiała chamstwa i wszelkich wybryków chuligaństwa. Dała tego dowód wyrzucając osoby po drobnej „demolce” sprzętu ze szkolnego radio w kwietniu 1997 r.

Muzyka w radiowęźle była różnorodna od białostockiego disco polo po twardy metal. Nierzadko przeprowadzaliśmy liczne wywiady z dyrektorem, profesorami, ciekawymi postaciami szkolnymi. Serwowaliśmy społeczności „Ekonomika” najświeższe informacje, ogłoszenia dyrekcji. Prowadziliśmy zawody sportowe, dyskoteki. Swój czas mieliśmy codziennie  na dwóch długich przerwach tj. o 11,oo
i 14,30. Współpracowaliśmy, tworząc wspólną listę przebojów, z redakcją pisma szkolnego „Ekonomik Press”. Podstawowym mankamentem, z jakim borykaliśmy się (zaś radio z posiadanych przeze mnie informacji nie skonczyło z tym problemem) to notoryczny brak pieniędzy na nowe głośniki oraz  zestaw płyt i kaset z nowościami muzycznymi.

We wrześniu 1997 r. po zmianie opiekuna (został nim historyk pan prof. Wojciech Śleszyński) awansowałem na kierownika stacji. Jednak spotkało nas nieszczęście! Wskutek adaptacji naszych pomieszczeń na gabinet zastępców dyrektora zostaliśmy pozbawieniu lokum. Audycje nie były nadawane do września 1998 r.

Wówczas przeniesiono nas z pierwszego piętra do pokoju obok sali gimnastycznej. Do dalszej pracy zmobilizował nas nowy opiekun, też historyk, prof. Andrzej Smolarczyk. Człowiek młody i sympatyczny, z dużą liczba pomysłów. Wkrótce otrzymaliśmy nowy, wysokiej klasy sprzęt odtwarzający, zaś pewien  sklep  zaczął zaopatrywać nas w płyty CD. Jedynie głośniki pozostały wciąż niezmienione,
a na dodatek nie dało się na nich prowadzić audycji mówionych. Moja kariera w radiu skończyła się tuż przed maturę, w kwietniu 1999 r. Byłem zadowolony ze swoich pracowników, którzy wykonali dużo dobrej roboty przy tworzeniu audycji radiowych, zaś opiekun wykazywał chęć do pracy z młodzieżą i służył swoją radą.

 

1-2 kwietnia 2000r.

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.