EKONOMIK ZŁOTĄ SZKOŁĄ 2023
        w rankingu PERSPEKTYW
europejska
karta
mobilności

Menu Główne

I NIE ZAWAHAC SIĘ PRZED OFIARĄ ŻYCIA - wspomnienia Pana Prezydentan Ryszarda Kaczorowskiego

Wiesława Hajduk

RYSZARD KACZOROWSKI

„I NIE ZAWAHAĆ SIĘ PRZED OFIARĄ ŻYCIA”

 

 

Ryszard  Kaczorowski urodził się  w  Białymstoku  26  listopada 1919 roku. W wieku 20 lat został musiał przerwać naukę w szkole handlowej, gdyż wybuchła II wojna światowa. Lata szkolne wpisują na stałe Ryszarda Kaczorowskiego, późniejszego Dostojnika do historii szkolnictwa handlowego
i ekonomicznego na Białostocczyźnie. Natomiast historia tego szkolnictwa dzięki tak Szacownemu Uczniowi zapisała złotą kartę. Wiele pokoleń młodych ludzi, poznając na lekcjach koleje losów szkoły handlowej czy też ekonomicznej, z ogromną uwagą i szacunkiem słuchało opowieści o Wielkim Polaku, ostatnim Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie.

Niezwykłym wydarzeniem roku szkolnego 1990/91 była wizyta Ryszarda Kaczorowskiego w Zespole Szkół Handlowo-Ekonomicznych. Dzień 28 maja 1991 roku był wyjątkowy. Dostojny Gość wraz z małżonką spędzili kilka godzin w murach szkoły, rozmawiali z młodzieżą, zwiedzali pracownie szkolne
i specjalnie przygotowaną z tej okazji w bibliotece wystawę „Białystok dawniej i dziś”. Ten pamiętny czas dokumentuje następujący zapis Gościa w kronice szkolnej:

W Zespole Szkół Handlowo-Ekonomicznych spędziłem jeden
z najpiękniejszych poranków po powrocie do rodzinnego gniazda. (…)”

O Panu Prezydencie Ryszardzie Kaczorowskim napisano wiele serdecznych słów. Pojawiły się artykuły w prasie, napisano książki. Jedną
z najpiękniejszych jest publikacja Adama Dobrońskiego „Ostatni Prezydent II Rzeczypospolitej Ryszard Kaczorowski. Osiem wieczorów z Prezydentem’. Mądra, przyjazna czytelnikom, wydana ze szczególna starannością, bogato ilustrowana, zachęca do czytania i poznawania historii życia Wybitnego Białostoczanina.

W bibliotecznych zbiorach ZSHE zachowały się wspomnienia Ryszarda Kaczorowskiego z lat 1939-40, dotyczące istotnego wątku w życiorysie Prezydenta, mianowicie harcerskiej konspiracji w latach 1939-40. Przytaczam je w całości, by zilustrować bogactwo przeżyć i szlachetność życiowych postaw przyszłego Polityka i Męża Stanu.

 

20 sierpnia 1939 roku wróciłem do Białegostoku z wędrówki harcerskiej po jeziorach suwalsko-augustowskich wraz z dwoma przyjaciółmi – drużynowymi w tym samym hufcu: Tadeuszem Kamińskim (ostatnim Komendantem Chorągwi Białostockiej Szarych Szeregów, zamordowanym przez NKWD w 1944 r. w Baranowiczach) i Zdzisławem Kołodziejskim ( w późniejszym okresie działał w Szarych Szeregach w Wilnie i na Litwie Kowieńskiej). Następnego dnia objęliśmy służbę w pogotowiu harcerskim, powołanym przez władze harcerskie w przewidywaniu wojny. Zostałem wyznaczony na zastępcę komendanta pogotowia harcerskiego przez Mariana Dakowicza, studenta Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, przebywającego na wakacjach u rodziców. W harcerstwie sprawowałem funkcję przybocznego w 6. lotniczej drużynie skautów w szczepie im. Bolesława Chrobrego. Poprzednio przez dwa lata byłem drużynowym 13. Żeglarskiej Drużyny im. Andrzeja Małkowskiego przy Szkole Powszechnej nr 10 w Białymstoku.

Powołani do pogotowia harcerze już w najbliższym dniu objęli służbę, w związku z imienną mobilizacją pełniąc funkcje na punktach informacyjnych na dworcu kolejowym, w urzędach i koszarach. Poza tym używani byli do wszystkich czynności wynikających z potrzeby zastąpienia powołanych wcześniej do wojska. I tak spośród członków Komendy Chorągwi I Hufca Białystok prawie wszyscy instruktorzy byli już w oddziałach wojskowych. Funkcje p.o. Komendanta Chorągwi objął kierownik referatu st. harcerstwa hm Witold Chochowski, a funkcje hufcowego  phm Bohdan Zielik, namiestnik zuchowy. Komenda pogotowia harcerskiego znajdowało się w Szkole Powszechnej Nr 1, tuż obok Zarządu Miejskiego. P.o. hufca phm Zielik co dzień rano odbierał instrukcje dla harcerstwa od oficerów na placu garnizonu białostockiego przy ul. Piłsudskiego. Po powrocie przekazywał zadania komendantowi Pogotowia phm. M. Dakowiczowi, który dalej rozdzielał je poszczególnym drużynom. Na terenie szkoły zawsze przebywała duża grupa harcerzy, których można było użyć w razie potrzeby do służby.

Wczesnym rankiem 1. września nastąpiło pierwsze bombardowanie obiektów wojskowych, a w szczególności stacji kolejowych. Najbardziej ucierpiał dworzec kolejowy, dokąd wysłana została drużyna Zdzisława Kołodziejskiego. Pomagała ona w ewakuacji rannych, zorganizowaniu bufetu stacyjnego oraz kierowaniu napływających rezerwistów w odpowiednich kierunkach. Od tego dnia takie wypadki i konieczność nagłej pomocy zdarzały się coraz częściej. Nie wpływało to na nasze samopoczucie i nie brakowało ochotników do pełnienia tej służby. Trwało tak do 10 września. Tego dnia hufcowy phm Zielik wrócił z komendy Placu z wiadomością, że wojska niemieckie zbliżają się do Białegostoku, który nie będzie broniony ( jak wiemy z późniejszego rozwoju sytuacji, obrona taka została podjęta ).Otrzymaliśmy polecenie zorganizowania oddziału harcerskiego starszych chłopców i wyprowadzenie go z Białegostoku do Wołkowyska. Jako środek transportu miały służyć rowery i jeżeli uda się to należało wykorzystać transport kolejowy.

Wieczorem tego dnia oddział harcerski (ok. 70 harcerzy) opuścił na rowerach miasto w kierunku na Kuźnicę. Całością dowodził najstarszy (również wiekiem) Witold Chochowski, w komendzie byli: phm Zielik, phm Dakowicz,

R. Kaczorowski.

Po drodze o okolicach Kuźnicy przeżyliśmy pierwszy nalot, ale tak jak dotychczas nie zanotowaliśmy żadnych strat, chociaż kolumna nasza została zdezorganizowana.

Część podróży odbywaliśmy również pociągiem i tam przeżyliśmy szereg bombardowań.

Po dotarciu do Wołkowyska komendant nasz zameldował się u Komendanta Ośrodka kawalerii Nr 3, który nasze pojawienie się przywitał bez entuzjazmu. „Nie mamy umundurowania i uzbrojenia wystarczająco dla zgromadzonych rezerwistów – co ja z wami zrobię?”

Rozlokowano nas w domach, których gospodarze przyjęli nas życzliwie i serdecznie dbali o nasze wygody. Wysyłano nas na patrole w okolice miasta, do wsi i majątków, bo obawiano się lądowania dywersantów. Po kilku dniach zjawił się powołany wcześniej do wojska, do Biura cenzury, Komendant Chorągwi hm Stanisław Łopotecki, z zawodu aplikant sądowy. Był bardzo zaniepokojony faktem, że mieliśmy tylko mundury harcerskie, była już połowa września, chociaż panowała piękna, letnia pogoda. Po jego interwencji władze wojskowe zdecydowały skierować nas na południe w rejon Lwowa. 16 września wieczorem załadowaliśmy sie do pociągu idącego do Baranowicz, a stamtąd pojechać na Kowel i Sarny do Lwowa. W czasie nocy pociąg kilkakrotnie stawał i wybiegaliśmy w pole, żeby ukryć się przed skutkami nalotów. Na zegarze stacyjnym była godzina 8 rano 17 września, kiedy pociąg nasz wjechał na stację kolejową w Baranowiczach. Na stacji nikogo nie było, wyładowaliśmy się nie spotkawszy żadnego kolejarza lub policjanta, dopiero w drodze do miasta spotkany przechodzień powiedział nam, że wojska sowieckie napadły nasz kraj i wkrótce tu również będą. Komendant zdecydował, że ci wszyscy, którzy chcą w tej sytuacji wrócić do domu niech korzystają z transportu kolejowego i wracają do Wołkowyska. On z tymi, którzy chcą dołączyć do walczących oddziałów, pojadą szosa na Nowogródek do Wilna. W obiad dotarliśmy nad brzeg jeziora Świteź, gdzie po krótkim odpoczynku i posiłku ruszyliśmy dalej, mijały nas ciężarówki wojskowe, nowe z magazynów mob, puste ale nie chciały nas zabrać, bo miały zakaz zabierania po drodze osób cywilnych. Jako ostatnia grupa 4 cyklistów w naszej kolumnie jechaliśmy jakieś 200 m za głównym członem naszego hufca. Cały hufiec przejechał przez rynek w Nowogródku i jakieś 50 m przed nami wtoczyły się sowieckie czołgi. Zatrzymaliśmy się i za radą mieszkańców postanowiliśmy zmienić nasze mundury na ubrania cywilne, co nie było rzeczą łatwą. Dopiero pod koniec miesiąca wracaliśmy do Białegostoku z trudnością uwalniają się po drodze z aresztu w m. Dzięcioł. Wjechaliśmy właśnie tuż za wojskami sowieckimi, którym Niemcy przekazali miasto. Rozpoczęła się sowiecka okupacja wschodnich ziem Rzeczypospolitej.

Miasto nabrało innego wyglądu. Było smutne i ponure. Po mieście maszerowały oddziały czerwonoarmiejców śpiewających swoje bojowe pieśni, a wieczorami powracali nieliczni zresztą żołnierze wojska polskiego. Z harcerskiego oddziału, z którym rozdzieliła nas w Nowogródku kolumna czołgów sowieckich, większość przekroczyła granice litewską z oddziałami naszej kawalerii, część zatrzymała się w Wilnie, a niektórzy pojedynczo wracali do domów.

Nawiązaliśmy pierwsze powojenne kontakty harcerskie. Sporo starszych kolegów , przeważnie wojskowych, z miejsca zdecydowało się na wyjazd do Francji. Niektórym się udało, ale większość zakończyła tę podróż w więzieniach sowieckich.

W pierwszej połowie października dostałem wiadomość, żeby przyjść tego dnia po południu do spółdzielni harcerskiej przy ul. Nadrzecznej. Kiedy tam zjawiłem się, okazało się, że drzwi naszej spółdzielni są zamknięte i opieczętowane przez władze sowieckie. Było nas więcej. Zebraliśmy się na klatce schodowej, w większości drużynowi drużyn białostockich i kilku instruktorów starszych od nas. Poruszenie sprawiło pojawienie się jakiegoś robociarza, którym okazał się komendant Chorągwi białostockiej hm Stanisław Łopatecki. Był tak ubrany i zmieniony, że mógłbym przejść koło niego na ulicy i nie rozpoznał go.

Zagaił krótko i węzłowato. „Wezwałem was tu, żeby was przestrzec, żebyście nie robili głupstw. Przegraliśmy pierwszą bitwę. Wojna toczy się dalej i będzie trwała długo. Mamy do czynienia z wrogiem bezwzględnym, chytrym i przebiegłym. Należy przyczaić się i przeczekać. Żadnych konspiracji, bo zapłacicie za to życiem i bez żadnej tez korzyści dla Polski. Nie próbujcie kontaktować się ze mną, bo dziś wychodzę z miasta i nie chcę narażać siebie i was. Próbujcie znaleźć pracę i zapewnić sobie egzystencję Myślę, że do szkół was nie dopuszczą, ale tez próbujcie.”

Na zakończenie zapytał, czy został zrozumiany I powiedział, że wyjdzie pierwszy, a my mamy się rozejść wychodząc po najwyżej dwie osoby.

Nie pamiętam, ilu nas było, ale myślę, że chyba 20 osób. Wychodziliśmy   prawie ostatni z Marianem Dakowiczem,  pogrążeni w myślach, nie mówiąc do siebie. Przeszliśmy kilkaset metrów. W pewnym momencie zatrzymaliśmy się i Dakowicz zapytał: ”Kiedy zaczynamy? ”Pytanie uważałem za bardzo naturalne i odpowiedziałem: „Zaraz”. Do przemówienia Łopateckego nie wracaliśmy, ale Dakowicz wspomniał, że podobno w ostatnim numerze wydawanego przez Cata Mackiewicza „Słowie Wileńskim” znalazło się hasło: „Ten jest dowódcą, kto każe strzelać.” Nigdy nie udało mi się tego  sprawdzić, ale to już nie miało znaczenia. Dakowicz powołał tajny hufiec harcerski, w którym zostałem pierwszym drużynowym, a z czasem zastępcą hufcowego. Byliśmy przekonani, że na pewno powstała konspiracyjna Główna Kwatera harcerzy i trzeba będzie nawiązać kontakt. Zdecydowaliśmy, że pójdę do Warszawy i spróbuję nawiązać kontakt z kim należy, ale kto to ma być, nie wiedzieliśmy. W dniu 25 października ( za datę nie ręczę) wyjechałem pociągiem do Łap, ostatniej stacji kolejowej pod okupacja sowiecką z zamiarem przejścia w nocy linii demarkacyjnej sowiecko-niemieckiej, by rano trafić na pociąg z Małkini do Warszawy. Byłem sam  zdany tylko na własne wyczucie i orientację w terenie. Na granicy co chwila rozlegały się strzały, ale nad ranem byłem już na stacji w Małkini. Ludzi było dużo, jedni tak, jak ja próbowali dostać się na pociąg do Warszawa, a inni wybierali się w przeciwna stronę.

W Warszawie byłem koło południa, co mi pozwoliło oswoić się z innymi porządkami i dotrzeć do mieszkania mego wuja Czesława Sawickiego w Markach. Nie zabrałem żadnych notatek, ale miałem kilka zapamiętanych adresów, którymi obarczył mnie Dakowicz.

Niestety, żaden z nich nie był aktualny. Chyba w dwóch wypadkach przestały istnieć domy, a w innych osoby zainteresowane nie wróciły z wojennej wędrówki. Nie zdradzałem wujowi celu mojej wizyty w Warszawie, zresztą chęć sprawdzenie, co się dzieje z rodziną była wystarczająco uspokajająca. Szczęśliwy nie byłem, ale mogłem po powrocie powiedzieć, jak wygląda Warszawa i jak zachowują się Niemcy. Byłem świadkiem na moście Poniatowskiego, jak niemieccy żołnierze kolbami karabinów bili Żydów.

Pierwszego listopada 1939 roku opuszczałem Warszawę. Jedyną korzyścią z tego przyjazdu było zobaczenie na własne oczy, jak wygląda okupacja niemiecka, a były to przecież dopiero początki. Głównego swego zadania, dla którego odbyłem te wyprawę, nie wykonałem, ale nie szukając na ślepo, nie naraziłem ani siebie, ani osób trzecich. Wieczorem dotarłem do Małkini po przygodach na Dworcu Wileńskim, gdzie żołnierze niemieccy kilkakrotnie wyrzucali mnie z pociągu. Przechodziłem linię graniczną sam w nocy na 2 listopada, w Dzień Zaduszny. Przygodnie napotkana grupa uciekinierów zagubiona w pasie przygranicznym, skorzystała z moich harcerskich umiejętności i o świcie byliśmy już przy torze kolejowym prowadzącym do Łap. Wczesny ranek pozwolił na szybsze przejście przez kontrolę i zajęcie  miejsca w pociągu.

Po przybyciu do Białegostoku zawiadomiłem Dakowicza, że jestem z powrotem w mieście. Po tygodniu spotkaliśmy się i zdałem sprawozdanie z wyprawy. Powiedział mi, że w czasie, kiedy bezskutecznie próbowałem nawiązać kontakt w Warszawie, dotarł do Białegostoku wysłannik Głównej Kwatery. Zawiadomił go o tym Komendant Chorągwi, którym został wyznaczony hm Gabriel Pietraszewski, dotychczasowy hufcowy hufca Białystok Powiat. Organizacja przyjęła nazwę Szare Szeregi i Dakowicz na ręce nowego komendanta chorągwi złożył ślubowanie Szaroszeregowe. Tego samego dnia takie  ślubowanie złożyłem na ręce hm Mariana Dakowicza Było to odpowiednio zmienione przyrzeczenie harcerskie, zakończone słowami: „ I nie zawahać się przed ofiarą życia.”

Tuż przed Świętem Niepodległości 11 listopada, obawiając się prowokacji i nieodpowiedzialnych wystąpień, wydaliśmy harcerzom rozkaz niewłączania się w żadne demonstracje tego dnia. Niestety, zarządzenia nasze nie dotarły do wszystkich, a organizacja była jeszcze nieliczna, tak, że w rezultacie na cmentarzu wojskowym zgromadziła się pokaźna liczba chłopców i dziewczyn. Milicja sowiecka była na to przygotowana. Manifestacje rozpędzono, a szereg młodych ludzi aresztowano.

W kilka lat później, na wiosnę 1943 roku byłem przez kilka dni w szpitalu podziemnym w Mosulu (Irak). Mój sąsiad na łóżku obok opowiadał mi, że organizował manifestację harcerską 11 listopada 1939 r. w Białymstoku. Nazywał się pchor. Wawrzyniak. W mieście znalazł się przypadkowo. W wojennej wędrówce spotkał paru zapaleńców i spowodował wystąpienie, za które wielu harcerzy znalazło się za kratkami.

Pierwsza trójka przyjętych przeze mnie do szarych Szeregów złożyła ślubowanie z zadaniem zorganizowania zastępów: Jan Gadkowski, Marian Łukaszewski i Janusz Podkowski. Jak zorientowałem się ze spotkań z hufcowym, powstały jeszcze inne drużyny, ale z każdym drużynowym hufcowy spotykał się oddzielnie i drużynowi mogli tylko domyślać się, kto należy do hufca. Dochodziły wiadomości, że zaczynają działać konspiracyjne organizacje wojskowe. Harcerze mieli polecenia odmawiania ujawniania swego zaangażowania.

Przed kilku laty, w Zeszytach Historycznych  ukazał się pamiętnik z czasów konspiracji harcerskiej w Warszawie, gdzie młody chłopiec notował swoje uwagi. Zamieszczając to wspomnienie redaktor opatrzył je uwagą, że ten pamiętnik świadczy o tym, jak nieracjonalnie była budowana konspiracja. Można taki zarzut postawić, ale nie było sposobu na powstrzymanie od służby Polsce Pokolenia wychowanego w latach niepodległości. Baliśmy się jakiegoś większego wybuchu i dokładaliśmy starań, by nie stało się jakieś nieszczęście w rodzaju manifestacji 11 listopada. Utrzymanie konspiracji i zachowanie spokoju było największa troska władz harcerskich. Wiedzieliśmy, ze jeżeli będziemy potrzebni, to władze podziemne trafią do nas. Tak się też stało.

Pod koniec roku hufcowy, którego właśnie zostałem zastępcą, poinformował mnie, że Organizacja Wojskowa nosi nazwę Związek Walki Zbrojnej i że mam być łącznikiem między tą organizacją, a ściślej mówiąc Komendą Wojewódzką a szarymi Szeregami. Kontakt utrzymywałem przez panią Zofię Borkowską, która mieszkała przy ul. Artyleryjskiej i była nauczycielką polskiego w gimnazjum krawieckim. O każdorazowym spotkaniu informacje przekazywała mi nauczycielka tego gimnazjum pani Zofia Radomska, która od wojny mieszkała w naszym domu. Z nią na tematy organizacyjne nigdy nie rozmawiałem. Zarządzenia i instrukcje Komendanta ZWZ przekazywałem Dakowiczowi, który był już zastępcą Komendanta Chorągwi. Poza panią Borkowską nie znałem nikogo z Komendy Wojewódzkiej ZWZ. Nawet wtedy, kiedy zostałem Komendantem Chorągwi, istniejacy kontakt dalej sam podtrzymywałem i nie doszło nigdy do spotkania z Komendantem ZWZ, chociaż takie spotkanie było zamierzone.

Do organizacji przyjmowaliśmy chłopców od 17 lat. Program pracy w Szarych Szeregach był dalszym ciągiem wychowania harcerskiego z położeniem nacisku na służbę polową, ale członkowie coraz bardziej upominali się o przygotowanie do walki. Przekazywałem te nastroje moim przełożonym.

Wiele rodzin znalazło się w bardzo trudnej sytuacji materialnej, między innymi dotknęło to również i naszą rodzinę. Pozostawiono co prawda ojca w pracy na kolei, ale zaproponowano znacznie gorsza pracę, która musiał przyjąć. Znalezienie pracy dla mnie było bardzo trudne i w końcu po porozumieniu się z moimi przełożonymi zapisałem się do sowieckiego instytutu handlowego. Pozwalało to na pewna swobodę poruszania się i dawało zapewnienie uzyskania pracy po skończeniu. Po załatwieniu tej sprawy mogłem więcej czasu poświęcić pracy organizacyjnej. Nasze doświadczenia konspiracyjne były żadne, ale wiedzieliśmy, że trzeba uzupełnić naszą wiedzę, jak postępować, żeby zachować organizację i bezpieczeństwo jej członków. Na terenie miasta przebywał student Politechniki Warszawskiej, oficer rezerwy, który przed kilku laty był członkiem 2. Drużyny. W czasie studiów uniwersyteckich brał udział w radykalnych organizacjach narodowych i z tego tytułu wchodził w konflikt z władzami bezpieczeństwa (Stanisław Piecuch jako dowódca oddziału partyzanckiego poległ w walce z Niemcami). Na spotkaniu z Dakowiczem i ze mną urządził nam krótki kurs postępowania, którego główne zasady polegały na: nie robieniu żadnych notatek i żeby jak najmniej wiedzieć. Metody, jakich używa NKWD na pewno wcześniej czy później spowodują, że osoba zatrzymana coś powie.

Tymi przestrogami dzieliłem się ze wszystkimi, z którymi miałem kontakt służbowy.

W początku stycznia 1940 roku dostaliśmy zadanie wytypowania harcerzy do szkoły podchorążych. Miałem taki oddział zorganizować i potem przekazać go pod właściwą komendę. Jak się dowiedziałem, miał to być drużynowy 3. drużyny Marian Nejman, który nigdy tej funkcji nie podjął i spotkałem go dopiero po kilku latach w Iraku, w 2. Korpusie Polskim. W tym czasie zostałem dowódcą oddziału składającego się z trzech drużyn powyżej 17 lat i musiałem zająć się ich wyszkoleniem, co robiłem przy pomocy „Podręcznika Dowódcy Plutonu Strzeleckiego”.

Masowe wywózki na Sybir jeszcze bardziej skomplikowały nasza sytuację. Był to luty 1940 r. Dakowicz przekazał mi hufiec, w którym szczerby organizacyjne były dość znaczne. Jako hufcowy mianowałem dwu zastępców: Mirosława Wroczyńskiego i Tadeusza Mianowskiego. Mieli oni objąć nadzór nad drużynami w swoich rejonach Wiem, że obydwaj przeżyli wojnę, a wielu chłopców z plutonu szkolnego w późniejszym okresie, już pod okupacją niemiecką skończyło szkołę podchorążych.

W marcu 1940 r. dostałem polecenie zameldowania się u Komendanta Chorągwi hm Gabriela Pietraszewskiego.  Zgłosiłem się o wyznaczonej godzinie w jego mieszkaniu przy ul. Grunwaldzkiej. Zastałem tam już obecnego phm Mariana Dakowicza i oprócz Komendanta Chorągwi jeszcze jakąś nieznaną osobę. Mieszkanie ubezpieczał Włodzimierz Ruszkowski, który również tam mieszkał. Przedstawiono mi nieznajomego jakimś nazwiskiem, chyba „Wolski”. Podejrzewałem, że to nie jest jego nazwisko właściwe.

Komendant Chorągwi zagaił nasze spotkanie witając „Wolskiego” jako wysłannika Głównej Kwatery z uprawnieniami Naczelnika Szarych Szeregów. W czasie całego spotkania wysłannik leżał, co składałem na karb zmęczenia po podróży, ale, jak się później okazało, był cierpiący. Powiedziano mi, że wizytator jest w drodze do Wilna i następnego dnia mam go odprowadzić do Grodna, zachowując w tajemnicy jego tu obecność. Wizytator opowiedział pokrótce, jak powstały Szare Szeregi i ustalił kolejność przejmowania funkcji Komendanta Chorągwi na wypadek aresztowania lub wyjazdu. Byłem na trzecim miejscu i pomyślałem sobie, że to będzie już po wojnie, jak moja kolej nadejdzie. Stało się to dużo szybciej.  Prawdopodobnie nie wszystkie sprawy były omawiane w mojej obecności. Po odprawie odebrałem od wizytatora pas z pieniędzmi i dokumentami, gdyż uznano za bardziej bezpieczne przewożenie tego przeze mnie , bo mogłem wylegitymować się dowodem zamieszkania.

Miałem doprowadzić naszego kuriera do znanego mu mieszkania w Grodnie, po czym następnym pociągiem wrócić do Białegostoku.

W przedziale nie byliśmy sami; w czasie podróży nie rozmawialiśmy. W Grodnie nie znałem adresu i nie usiłowałem zapamiętać domu, gdzie na drugim piętrze pani otwierając drzwi zawołała:  ”Pan Domański!”. Był to hm Lechosław Domański,  znany z „Kamieni na szaniec”. Mieliśmy kilka chwil na odbiór pasa z dokumentami i pieniędzmi. Tego samego wieczoru byłem z powrotem w domu. Domańskiego więcej w życiu nie spotkałem, chociaż w przebywaliśmy kilka miesięcy później w więzieniu w Mińsku.

Po latach dowiedziałem się, że w Wilnie czekał na niego hm Wiktor Szyryński, ale Domański nigdy tam nie dotarł. W końcu maja Pietraszewski musiał nagle opuścić Białystok i komendę Chorągwi objął Dakowicz. Niedługo potem Dakowicz również został ostrzeżony, że jest śledzony i zdecydował w czerwcu przekazać mi Chorągiew. W  czasie lata próbował przejść granicę. Aresztowania i wywózki zdezorganizowały nasze jednostki. Próbowałem odwiedzić nasze jednostki, szczególnie na trasie kurierów, i ze zgrozą stwierdziłem, że na skutek wywozów i aresztowań drużyna Szarych Szeregów w Łapach ( stacja graniczna) przestała istnieć.

Czerwiec 1940 roku był dla mnie miesiącem bardzo trudnym. Przejmowałem Chorągiew z coraz gorszymi warunkami łączności. Upadek Francji pogorszył i tak nie najlepsze nastroje narodu polskiego.  Po pierwszych egzaminach w sowieckiej szkole dyrektor instytutu przyznał się, że jest przedwojennym szpiegiem na terenia Polski i zapytał, czy nie byłbym zainteresowany wysłaniem na studia do Moskwy lub Leningradu. Odpowiedziałem wtedy wymijająco, że matka jest po poważnym wypadku samochodowym ( najechał na nią sowiecki wojskowy samochód) i  muszę przy niej zostać. Latem odbywałem praktykę w uniwermagu i któregoś dnia, byłem wtedy w domu, zjawił się młody człowiek, który towarzyszył Domańskiemu przy przekraczaniu granicy i tam zgubili się. Domański zapowiedział, że ma on nasze adresy i na pewno wkrótce zjawi się. Rzeczywiście, wylegitymował się hasłem i ponieważ chodziło o przejście granicy,  odesłałem go do Domańskiego.

W kilka dni później wezwano mnie do dyrektora uczelni, który nawiązał do naszej rozmowy w sprawie dalszych studiów, telefonując gdzieś w międzyczasie. W jego gabinecie zostałem aresztowany i przewieziony do NKWD ( w gmachu byłej Izby Skarbowej). Był 17 lipca 1940 roku. Śledztwo w Białymstoku, a później w Mińsku trwało do 29 stycznia 1941 r. I tego dnia zawieziono mnie do wewnętrznego więzienia w Mińsku, połączonego z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. W tym budynku zaprowadzono mnie do gabinetu Ministra Spraw Wewnętrznych Białoruskiej Republiki. Rozmowa trwała około godziny. Pierwsze pytanie z jego strony dotyczyło przekonania aresztowanych Polaków o nieuchronnym wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej. Kiedy potwierdziłem, że również o tym jestem przekonany, zapytał, jakie będzie wtedy moje stanowisko. Oczywiście tej wojny na pewno nie będzie, ale gdyby? Odpowiedziałem, że o tym, jakie stanowisko zajmą obywatele polscy zadecyduje rząd RP w Londynie. Usłyszałem kilka niezbyt pochlebnych uwag pod adresem tego rządu. Następne pytanie dotyczyło tajnych organizacji harcerskich, a w szczególności Szarych Szeregów. Chyba nie bardzo był zadowolony z moich odpowiedzi, ale przez cały czas zachowywał się więcej niż poprawnie, biorąc pod uwagę zachowanie jego sędziów śledczych. Na zakończenie zapowiedział, że za dwa dni odbędzie się mój proces, w związku z którym doręczono mi w poprzedniego dnia akt oskarżenia.

31 stycznia 1941 roku przewieziono mnie do jakiejś sali rządowej, gdzie spotkałem 5 innych harcerzy, znanych mi, ale nie wszyscy byli członkami Szarych Szeregów. Gdzie indziej opisałem przebieg tego dwudniowego procesu, w wyniku którego Marian Dakowicz, Włodzimierz Ruszkowski, Zygmunt Śmigielski i Ryszard Kaczorowski zostali skazani na karę śmierci, a dwaj młodsi harcerze: Marian Łukaszewicz i Jan Gadkowski otrzymali wyroki 10 lat łagrów.

Pani Zofia Borkowska przeżyła okupację sowiecką i po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej przeniosła się do Wilna, gdzie w dalszym ciągu pozostawała w służbie Polski Podziemnej. W 1943 roku została rozstrzelana przez Niemców.

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.